Dzieci wczoraj i dziś (refleksje przed Dniem Dziecka)

Wszyscy dobrze wiemy, że na tym świecie istnieją niezwykłe istoty, które zachwycają nas swym pięknem i niewinnością, jednakże potrafią uprzykrzyć nam życie jak nikt inny. Dzieci, dzieciaczki, skarbeńki, słońca najdroższe, czy demony z piekła rodem. Z punktu widzenia rodziców jest to najlepsze, co ich w życiu spotkało. Oni chyba „uwielbiają” nieprzespane noce, milion pytań o sprzątanie, odrabianie prac domowych, przeznaczanie na ich szkraby każdego grosza i wolnej chwili.

Zatrzymajmy się przez chwilę przy kwestii pytań, jest to chyba jeden z najbardziej uciążliwych okresów dla każdego rodzica. Nie istnieje w tym momencie odpowiedź „nie wiem” albo „bo tak po prostu jest”, gdyż na taką kontrakcję usłyszymy tylko „ale dlaczego?”. Dlatego więc kształćmy się, żeby w przyszłości nasze dzieci nie zaskoczyły nas niektórymi pytaniami i żebyśmy na wszystkie udzielili poprawnej oraz mądrej odpowiedzi.

Mazanie po ścianach, odciski brudnych rąk na każdej z nich i takie zwariowane pomysły jak podcięcie sobie po kryjomu włosów są nieodłączną częścią każdego dzieciństwa. Okres, gdzie każda kilkuletnia dziewczynka marzy, by zostać księżniczką, a chłopiec policjantem lub strażakiem, ma również swój wielki urok, jednak czasem pojawiają się pewne odstępstwa od reguły i na pytanie „kim chcesz być, gdy już dorośniesz” można usłyszeć, że złodziejem. Cóż, takich delikwentów trzeba mieć na oku.

Następnym etapem jest wchodzenie w nastoletni wiek i tak naprawdę dopiero wtedy zaczynają się prawdziwe problemy. Słodkie aniołki w tym czasie przeobrażają się w prawdziwe bestie. Okres buntu powoduje kłótnie i liczne spory, ale spokojnie, nie ma co się zrażać. U jednych trwa to dłużej, u innych krócej, u jednych przychodzi szybciej, u innych później, jednakże mija i znów stajemy się grzecznymi dziećmi i prosimy, aby mama zrobiła nam kanapeczkę. Mimo że bunt już mija, to nadal jest to bardzo niespokojny czas dla rodziców, w pewnym sensie cofają się oni do samego początku naszego rozwoju i znów nie przesypiają nocy, ale tym razem czekając, aż bezpiecznie wrócimy do domu.

Metody wychowawcze na przestrzeni lat uległy ogromnej zmianie, nasi dziadkowie mieli zupełnie inne podejście do swoich dzieci. Odprowadzanie do szkoły? Nikt nie przejmował się, że komuś może się coś stać, że idąc chociażby kilometr zimą można się przeziębić. A jeśli kogoś już złapała grypa, to nikt nie biegł do lekarza z gorączką 37 stopni, tylko szedł na kurację do babci, która w „cięższych” przypadkach przeziębień czy grypy leczyła najskuteczniejszymi metodami naturalnymi – gorąca herbata, cytryna, własnej produkcji syrop z cebuli, czy nacieranie spirytusem i czosnek, a czasem bańki. Naszym rodzicom nikt nie sprawdzał, czy szalik i czapka wystarczająco ich otulają, ani czy nie mają pod kurtką mokrych pleców. Paradoks tkwi w tym, że i tak byli zdrowsi niż my, choć rodzice cały czas za nami biegają i każą się ubrać, a gdy tylko więcej niż dwa razy zakaszlemy lub kichniemy, lądujemy u lekarza rodzinnego. To samo dotyczy bezpieczeństwa zabawy – nikt nie zwracał uwagi, czy mieli poobijane kolana i pościerane łokcie. Chodzili po drzewach, lasach, jedli nieumyte owoce (często z robakami) i odwiedzali okoliczne stawy lub sad sąsiada. W dzisiejszych czasach, żeby dziecko mogło wyjść na łąkę, potrzeba sprayów na wszelkie możliwe robactwa, kremu z filtrem, kapelusza i opieki dorosłych. Cóż… pozmieniało się.

Starajcie się zrozumieć i kochać dzieci, bo przecież każdy był i jest dzieckiem, nawet nasi rodzice, czy dziadkowie. Pierwszego czerwca wszyscy powinni świętować Dzień Dziecka!